Przyjrzyjmy się jednemu z kierowników, inżynierowi z długim stażem. Gość to najwspanialszy, mądry, uprzejmy, z charakterem. Porządny menadżer. Porządny na tyle, by w przygotowaniach do ważnego wystąpienia męczyć się długo w jakieś sztywnej, paskudnie oklepanej konwencji, którą podczas szkoleń z prezentacji nazywamy „stylem gorsetowym”. Wyobraźcie sobie: stoi, jakby kij połknął, gada jak robot, wystąpienia uczy się na pamięć i jak jedno słowo wymieni na inne, chce zaczynać od początku. Slajdy robi według firmowego, paskudnego wzoru, mówi wszystko, czego nie trzeba i nic, co byłoby ciekawe. Głos mu się łamie, ręce pocą, nogi miękną. A to tylko próba. Czemu? Zagubił się w umiłowaniu porządności, zapomniał o swobodzie. Skupił się na tym, że ma opowiedzieć o sześciu zagadnieniach w siedem minut, pokazując pięć slajdów, przedstawiając trzy działy, witając ośmioro gości i robiąc cztery gesty prawą ręką i dwa lewą, bo tak jest podobno najlepiej. Ślepo zaufał wytycznym. Fajnie, że mieliśmy tyle czasu, by udało się nie tylko wyciągnąć go z „przedwystąpieniowego stuporu”, ale również opracować bardziej przystępną prezentację, z którą poczułby się tym, kim jest – czyli duszą towarzystwa, która rozumie zasady, ale porusza się wśród nich z wielką swobodą. Taki inżynier zawsze rulez.